O “Pierścieniach Władzy” słów kilka…

Dwa pierwsze odcinki The Lord of the Rings: The Rings of Power za nami. Bez wątpienia jest to najgłośniejsza serialowa premiera tego roku, nie tylko w fandomie tolkienowskim, czy fantasy, ale i ogólnoświatowo. Powodem tego, że o serialu stało się tak głośno, nie jest szeroko zakrojony marketing, czy fakt, że żadna produkcja tego typu nigdy nie miała takiego budżetu, lecz, w dużej mierze, ludzie. A dokładniej rzecz biorąc rzesze osób, toczące bezsensowną wojnę z Amazonem w celu udowodnienia, że serial jest zły pomimo tego, że nie widzieli wtedy choćby jednego odcinka. A jak wyszło naprawdę? Postaram się to wstępnie ocenić na bazie dwóch, wypuszczonych premierowo, epizodów.

Jakąkolwiek dyskusję na temat Pierścieni Władzy moim zdaniem należy rozpocząć od zastanowienia się czym ta produkcja nie jest, a czym można ją określić. Jak wiadomo już od dawna, nie jest to ekranizacja, ani nawet adaptacja Silmarillionu. Twórcy serialu nie mają żadnych praw do treści tej książki, w związku z czym prawdopodobnie musieli wręcz unikać przedstawiania wydarzeń tak, jak zostały w niej opisane przez Tolkiena. Czym więc to jest? Powiedziałbym, że wysoko-budżetowym, komercyjnym fanfikiem. Wokół serialu narosło dużo kontrowersji związanych z tym, jak początkowo był on opisywany i reklamowany. Nie mam jednakże zamiaru się tu do nich odnosić z prostej przyczyny – poza pierwszymi teaserem i trailerem nie interesowałem się niczym, co do powiedzenia mają twórcy tej produkcji przed jej premierą. Nigdy nie chciałem oceniać tego, co chcieli, bądź próbowali stworzyć i zamiast tego wolałem podejść do całości na chłodno i bez jakichkolwiek założeń z tym związanych. Po obejrzeniu w ten sposób dwóch pierwszych odcinków mogę powiedzieć, że dostajemy historię, uwzględniającą pewne założenia świata oraz mającą, w dalekiej przyszłości, doprowadzić do wydarzeń, które zostały opisane we Władcy Pierścieni. Jednocześnie opowieść ta toczy się swoimi torami i prezentującą zupełnie inny przebieg wydarzeń od tego, który znamy z kart Silmarillionu. To powiedziawszy mogę odsunąć od siebie i już nie wracać do wszelkich argumentów dotyczących tego, że “w Silmarillionie było inaczej”, jako że nie mają one tu po prostu podparcia ani nie nadają się do dyskusji. 

Twórcy nie mają jednak problemu z okazjonalnym “puszczeniem oka” do fanów znających tę książkę, czego przykład można zobaczyć już w pierwszej scenie. Widok żyjących w Valinorze dzieci, które dokuczają sobie nawzajem, niszcząc papierową łódkę, jest widmem mrocznych wydarzeń, które zostały opisane przez Tolkiena i być może miał być także zaznaczeniem faktu, że choć twórcy wiedzą jak wydarzenia zostały opisane, oni przekazują tutaj własną historię. 

I skoro o niej mowa, należałoby jakoś ocenić to, co zostało dotychczas pokazane. W dwóch pierwszych odcinkach serial zarysowuje nam cztery ważne wątki związane z następującymi postaciami: Galadrielą, Elrondem, Eleonorą “Nori” Brandyfoot i Arondirem. Niestety, choć to wydarzenia dotyczącej pierwszej z nich, według trailerów, miały być tymi najbardziej zajmującymi, to ten wątek, póki co, w mojej opinii, wypada najsłabiej. W odróżnieniu od pozostałych brakuje w nim czegoś, co by go wyróżniało i co by było porywające, lecz należy pamiętać, że to wciąż dopiero początek serialu. Znacznie lepiej historia ma się w przypadku pozostałych wątków, pokazując różnice w odczuwaniu upływającego czasu, podejścia do wydarzeń z przeszłości i odpowiedzialności za nie, czy prezentując widzom kolorowe i radosne społeczeństwo żyjących nomadycznie Harfootów oraz przepiekne, dumne i naprawdę epicko wyglądające Khazad-dûm. I tutaj zdecydowanie należy pochwalić twórców – siedziba krasnoludów jest prawdziwą perłą pod względem wyglądu i wizualnych aspektów serialu, ale w całej produkcji ciężko się o cokolwiek przyczepić pod tym względem. Stroje, lokacje, rekwizyty – wszystko wygląda naprawdę dobrze i interesująco. Problemem jest za to zdecydowanie montaż – w trakcie pojedynczego odcinka jesteśmy wielokrotnie przerzucani pomiędzy wątkami, co może niektórym widzom utrudniać prawidłowe zaangażowanie się w wydarzenia, bądź wytrącić ich z odpowiedniego dla danej sceny nastroju. 

Kolejną kwestią wartą poruszenia jest poziom aktorski serialu i najłatwiej go określić jako nierówny. Najlepszym przykładem tego jest grająca Galadrielę Morfydd Clark. Walijska aktorka potrafi w jednych scenach bardzo przekonująco pokazać emocje kłębiące się w odgrywanej postaci i ból, jaki ona przeżywa, by niedługo później wypowiadać sztywno i bez choćby cienia emocji inne kwestie. Niezwykle pozytywnie na tle reszty obsady, moim zdaniem, wypadają za to grający Arondira Ismael Cruz Córdova i wcielająca się w Nori Markella Kavenagh. Oboje doskonale się odnaleźli w swoich rolach wlewając w nie ogromne ilości życia i emocji. 

Spoglądając na scenariusz, też jesteśmy daleko od ideału, ale nie można jednoznacznie stwierdzić, że jest źle. Dlaczego? Bo większość wątków poprowadzona jest interesująco oraz w sposób, który powinien zaciekawić widza i tylko, po raz kolejny, najgorzej wypada to, co dotyczy Galadrieli. Z nieznanych powodów tylko ta postać podejmuje się wręcz absurdalnych i bezsensownych zachowań, które ciężko traktować poważnie. O ile w przypadku pozostałych protagonistów ich postępowanie można względnie łatwo wytłumaczyć, o tyle zdarzenia związane z przyszłą Panią Lórien zdają się być wymuszane i sztuczne. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że w przyszłych odcinkach będzie z tym zdecydowanie lepiej i w najgorszym wypadku wątek ten co najmniej dorówna pozostałym. 

Na koniec, dwa słowa o muzyce – serial ma swoją ścieżkę dźwiękową, która różni się od tego, co można było usłyszeć w produkcjach Jacksona. Oglądając te dwa odcinki nie natrafiłem na nic, co by wybitnie utkwiło w pamięci, ale ani przez moment nie miałem też wrażenia, że muzyka w czymś przeszkadza, co oznacza, że jest to solidna, lecz nie wybitna robota.

Podsumowując, po dwóch odcinkach The Lord of the Rings: The Rings of Power zapowiada się na naprawdę niezły i godny obejrzenia serial. To solidna produkcja fantasy poruszająca interesujące wątki w ciekawy sposób i pozwalająca spojrzeć także na Śródziemie z nieco innej perspektywy, niż zazwyczaj robią to fani twórczości Tolkiena. Jest on także, podobnie zresztą jak wypuszczane przez Warner Bros gry o Celebrimborze i Talionie, wspaniałą okazją do wciągnięcia ludzi w ten świat i zainteresowania ich twórczością Profesora, z czego każdy działający w fandomie tolkienista powinien próbować skorzystać. Skoro przeżyliśmy wykucie drugiego Pierścienia Jedynego w Middle-Earth: Shadow of War, to czemu mielibyśmy się bać tego fanfica?

Krystian “Iarl” Bas
zdjęcie: Amazon Prime Video

Świat Śródziemia a współczesna fantastyka

Śródziemie jest anachronizmem. Od czasu pierwszego wydania Władcy Pierścieni minęło 68 lat, a przez ten czas fantastyka jako gatunek przechodziła nieustanne zmiany. Tropy literackie ewoluują, konwencje gatunkowe zacierają się, a ogólne podejście do światów wykreowanych staje się coraz bardziej dojrzałe. Fantastyka nie jest już nawet ograniczona do medium książkowego; od wielu lat powstają gry, filmy i seriale, które stale powiększają liczbę odbiorców gatunku. Zmieniły się również powszechnie uznawane wartości, przez co przekaz dawnych dzieł może wydawać się nam przestarzały i nieaktualny. Dlaczego więc świat stworzony przez Tolkiena nadal cieszy się dużym zainteresowaniem? Co takiego sprawia, że dalej warto obcować ze Śródziemiem? Czy jest to zwykły sentyment, a może coś więcej?

Osobiście z Władcą Pierścieni zetknąłem się w bardzo młodym wieku, przeszukując zakurzone półki biblioteki. Była to pierwsza książka fantasy jaką miałem przyjemność przeczytać, a cały proces napiętnowany był atmosferą niezwykłości, jakiego dostarczało odkrywanie tajemniczego i pełnego magii świata. Miałem wtedy wrażenie obcowania z tworem zupełnie oryginalnym, czystym tworem wyobraźni oderwanym od rzeczywistości, istniejącym w obrębie swoich własnych praw. Dopiero wiele lat później, podczas poznawania mitologii nordyckiej, zdałem sobie sprawę, że Tolkien nie stworzył Śródziemia ex nihilo. Mój odbiór nie stał się jednak przez to bardziej ubogi. Wręcz przeciwnie, świadomośc konwencji, motywów i archetypów wykorzystanych przez Tolkiena pozwoliła mi na głębsze i pełniejsze zrozumienie i docenienie Śródziemia oraz tych jego elementów, które stanowią unikalny i oryginalny wyraz moralności i sensu estetyki autora.

Obecnie mało prawdopodobne jest, że nowy fan fantastyki zetknie się z twórczością Tolkiena jako pierwszym przykładem gatunku fantasy. Przeniknął on już dawno do kultury masowej pod postacią niezliczonych form, już nie tylko klonów Władcy Pierścieni, ale dzieł zupełnie innych i oryginalnych, dla wielu zapewne też bardziej atrakcyjnych. Jednak tak jak u podstaw Śródziemia leżał świat mitów dawnej Europy, tak u podstaw współczesnej fantastyki nieustannie tkwi Tolkien i wprowadzone przez niego elementy. Dungeons and Dragons nigdy nie wprowadziłoby najbardziej stereotypowych i rozpoznawalnych archetypów postaci fantasy, gdyby nie oryginalny skład Drużyny Pierścienia. Harry Potter nie miałby swoich dementorów i horkruksów, gdyby nie Nazgûle i Jedyny Pierścień. Nawet Star Wars, choć osadzone w estetyce science-fiction, zawdzięcza wiele inspiracji twórczości Tolkiena. Nie oznacza to, że wartość tych dzieł jest w jakiś sposób umniejszona, pokazuje jednak, że Śródziemie jest dla współczesnej fantastyki tym, czym europejskie mity były dla Śródziemia. Twórczość Tolkiena jest klasykiem gatunku, niezbędnym dla jego pełnego zrozumienia. Możemy zachwycać się choćby unikalnym przedstawieniem elfów w świecie The Elder Scrolls, ale aby w pełni je docenić, musimy zrozumieć elfów jako koncept, jako idee. Dopiero wtedy możemy dostrzec w jak sposób została ona zmieniona i poznać jej unikalną wartość. W obecnym kontekście kulturowym, tego konceptu i idei będziemy poszukiwać właśnie w dziełach Tolkiena, nie koniecznie w Eddach Snorriego Sturlusona.

Jednak Śródziemie wciąż posiada również wartość samą w sobie, bez zestawienia z innymi tekstami kultury. We współczesnej fantastyce coraz częściej można zaobserwować skłonności w stronę realizmu; światy wykreowane przedstawione są w sposób logiczny, oczywiście w kontekście swoich własnych spekulatywnych praw, ale wciąż zachowując koherentny character. W świecie Tolkiena największą spójnością cechują się języki, bowiem to od nich rozpoczął się proces jego kreacji. Reszta jego świata ma jednak charakter mityczny, a rządzą nim nie prawa logiki, tylko prawa moralne. Dla Tolkiena nie jest istotne jak wyglądają cykle rozrodcze trolli, albo płyty tektoniczne pod górami Mordoru. Za wielkie procesy geomorficzne odpowiedzialne są siły boskie, nie siły natury, a przyroda odzwierciedla charakter moralny i naturę tych którzy ją zamieszkują. To nie prawa fizyki, ale prawa moralne rządzą Śródziemiem i pozostają w centrum jego narracji. Jest to oczywiście moralność samego autora jaką tu obserwujemy; drzewa i lasy są dobre, przemysł i maszyna są złe etc. Sama kosmogonia Ainulindalë również stanowi próbę pogodzenia chrześcijańskiego światopoglądu z estetyką i motywami wierzeń przedchrześcijańskich. Takie podejście było intencjonalne ze strony Tolkiena, który w swojej pracy widział swego rodzaju próbę stworzenia mitologii dla Wysp Brytyjskich, której jego zdaniem brakowało. Współczesny czytelnik, szczególnie taki, który nie podziela światopoglądu autora, może odczuwać zniechęcenie dla obcowania z tego rodzaju światem fantastycznym. Jednak moim zdaniem warto to uczynić, choćby ze względu na jego wyjątkowość i poziom rozbudowania. Z mitologicznego i moralnego charakteru wynika sama unikalna atmosfera Śródziemia, która moim zdaniem nie została nigdzie powielona, pomimo licznych prób. 

Ostatecznie nie musimy przyjmować świata wartości Tolkiena jako nasz własny, aby obcować z jego twórczością w sposób transformacyjny. Uniwersum tak bardzo zakorzenione w realiach moralnych tylko czeka na kreatywne subwersje, poprzez które można by analizować współczesne nam treści i problemy. Takie próby podejmowano już oczywiście w przeszłości. Niesławna w środowiskach Tolkienowskich jest książka Kiriłła Jeśkowa pod tytułem Ostatni Władca Pierścienia. Reklamuje się ona jako opowieść o Wojnie o Pierścień z perspektywy Saurona, jednak w rzeczywistości odrzuca kluczowe elementy Śródziemia (w tym samą postać Saurona). W to miejsce przedstawia konflikt pomiędzy społecznościami feudalnymi i cywilizacją przemysłową, z wyraźnymi nawiązaniami do polityki i ideologii Związku Radzieckiego. Nie jest to rodzaj subwersji na jakie zasługuje Śródziemie, ponieważ ignoruje bądź świadomie odrzuca cały kontekst wprowadzony przez Tolkiena, powielając jedynie nazwy miejsc i imiona postaci. Podobne próby podejmowano z twórczością H. P. Lovecrafta, jednak zawsze zawodziły one kiedy autorzy zdecydowali, że wystarczy opisać protagonistów zwyciężających Lovecraftowskie monstra, zamiast wchodzić w znaczący dyskurs z ksenofobią i postrzeganiem obcości. 

Na szczęście fandom Tolkienowski nie ogranicza się do Kiriłła Jeśkowa. Istnieją niezliczone prace twórczości fanowskiej, które wchodzą w dialog ze Śródziemiem i eksplorują jego mniej znane aspekty. Unikalny charakter tego świata pozwala na formę rozważań, którą nie zawsze nasuwa się sama w przypadku współczesnej fantastyki. Tam gdzie Ostatni Władca Pierścieni zawodzi, pojawia się The Black Book of Arda i Morlindalë. Śródziemie nadal oferuje nam niepowtarzalną atmosferę spowitych mgłą północnych krain, baśniowe i mitologiczne motywy ujęte w bardziej współczesnej nam formie oraz rzadko spotykany obecnie świat rządzony prawami moralnymi. Narracja Tolkiena jest czarno-biała, a świat anachronistyczny. Jednak wartości i perspektywy jego odbiorców już nie.  Jeśli damy Śródziemiu szansę, zawsze znajdziemy tam coś co zatrzyma nas na dłużej. Mogą to być spekulacje światotwórcze, motywy i eposy mityczne, estetyka i atmosfera, podjęcie dialogu z narracją moralną, albo wręcz przeciwnie, znalezienie w niej komfortu. Szczegóły odbioru zależą od indywidualnych cech odbiorcy, a wiele z tych treści można znaleźć również we współczesnej fantastyce. Jednak Śródziemie nadal ma wiele do zaoferowania, nie tylko pomimo, ale również z powodu swojej anachroniczności. 

Rafał Repko